Monika Wachowicz
Studio Ciała i Emocji |
|
email: | |
facebook: | @studiowachowicz |
telefon: | +48 515 921 993 |
adres: | Katowice, Poland |
Performans/instalacja Moniki Wachowicz i Jarosława Freta
Koncept: Jarosław Fret i Monika Wachowicz
Ruch sceniczny, kostiumy i wykonanie: Monika Wachowicz
Teksty: Monika Wachowicz i Jarosław Fret
Z udziałem muzyków:
Jakub Karpoluk, japoński bęben ko-tsuzumi
Jan Skopowski, wiolonczela: "Kwartet na koniec czasu” Oliviera Messiaena.
Technika, montaż video: Jarosław Siejkowski
Czas: 49 minut
Premiera: XII Festiwal Filmowy Hommage á Kieślowski w Sokołowsku. 25.08.2023
Produkcja: Instytut im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu i Monika Wachowicz Studio Ciała i Emocji
Jestem
Oddycham
Patrzę
Czuję
Dotykam
Mówię
S I E D E M
Jestem rośliną włóknistą
Wahadło nad moją głową i we mnie
Głęboko jak nasienie w ziemi
Liczę różaniec po kręgosłupie
Przędę siebie z przeszłości i przyszłości, może czyjejś jeszcze...
Ale nie umrę od ukłucia wrzecionem
S I E D E M
Jeszcze nie dziś
Jeszcze nie teraz
Ubieram kobiecość w skórę
Ubieram skórę w kobiecość
Z podartych tkanin przeszłości
Rozkładam matrycę
S I E D E M
Rozkładam serce
Obejmuję wszystkie łzy świata
Nakrywam do stołu święty obrus
Napinam łuk
Poluję ćmę o skrzydłach nieskończonych
Nie wołam ratunku bo stałam się światłem
S I E D E M
Stukam
Pluszczę
Kapię
Wrzę
Wypływam
Tonę
S I E D E M
Pierwsza
Druga
Trzecia
Jeszcze jedna
Pięć
Szóstka Niedokończona, Nieskończona (jak to policzyć). Policzyć
S I E D E M
Jestem rośliną włóknistą
Pamiętam
Jestem pamięcią
Zanurzam stopy w ziemi
Tryskam
Biel rozlewa mnie
S I E D E M
Krzysztof Kieślowski przenika moje życie od momentu kiedy zrozumiałam, że chcę zajmować się sztuką. Jego filmy zaraziły mnie szczególnego rodzaju patrzeniem, słuchaniem, trwaniem gdzieś w świecie pomiędzy, w zawieszeniu tam, gdzie Słowa kończą swoją podróż a trwają obrazy i emocje.
Bezpośrednią inspiracją projektu S I E D E M jest krótkometrażowy film dokumentalny z 1978 r. „Siedem kobiet w różnym wieku”, a także wyjątkowy, zachowany w archiwum reżysera jednostronicowy, pochodzący jeszcze z 1970 roku maszynopis idei filmu „Schody”, w którym odnaleźć można podstawową ideę tego przyszłego dokumentalnego arcydzieła.
„Od dawna xxxxxxxxxxxx szukam sposobu, żeby zrobić film o nieuchronności mijającego czasu. Starzeją się problemy i rzeczy, mijają poglądy i mody – x w dokumentalnym filmie trudno było mi znaleźć abstrakcyjne czy symboliczne rozwiązanie tego problemu. Scenariuszowe próby [kończyły się niepowodzeniem] nie udawały się, wszystkie myślowe układanki kończyły się ilustracją tezy.
W tym temacie – żeby być żywy – trzeba znaleźć dramat. xxxxxxxxxxxxxxxxx Mijanie czasu dla człowieka. Najpiękniej byłoby xxxxxxxxxxxxxxx filmować xxxxxxxxxxxxxxx kogoś – pewnie kobietę – przez kilkadziesiąt lat [...]”
Link do dokumentu „Siedem kobiet w różnym wieku” K. Kieślowskiego
S I e d e m oznacza pełny, doprowadzony do końca, sobie tylko właściwy etap (epokę). Po jego zakończeniu następuje nowy etap, który jest konsekwentnym następstwem poprzedniego. Zastanawiam się nad swoim miejscem pośród siedmiu pokoleń kobiet (dopóki Życie wciąż i nieodmiennie przychodzi dzięki nieprzerwanemu łańcuchowi narodzin z ciała kobiety). Czy sama jestem pojedynczym ciałem, czy noszę w sobie przeszłe i przyszłe pokolenia, które pamiętają się, spotykają się, widzą się w moim ciele?
W języku egipskim „siedem” (sfḫ) wiąże się z „wybaczać – zapominać”.
Drżę kiedy staram się to zrozumieć . . .
Monika Wachowicz
„To, czego doświadczyłeś nie zdradzaj nikomu/Pozostań wewnątrz obrazu"
Klaudia Święcicka
16.12.2023
Instytut Grotowskiego, Centrum Sztuk Performatywnych we Wrocławiu
W sobotę odbyłam podróż z Wielopola do Wrocławia, do Instytutu Grotowskiego. Powodem było prezentowane na scenie Piekarnia dzieło Moniki Wachowicz i Jarosława Freta „SIEDEM”. To drugie – po obejrzanych na rzeszowskim Festiwalu Źródła pamięci. Grotowski, Szajna, Kantor „Okruchach” – moje spotkanie z efektem pracy tandemu w ciągu ostatnich miesięcy. Formę tego działania artystycznego określiłabym jako będącą pomiędzy performance, spektaklem a instalacją (czy dokładniej wideoinstalacją). Ale przecież to co hermafrodytyczne, niejasne, nieprzejrzyste, trudne do zaklasyfikowana – jest najbardziej (przynajmniej dla mnie) intrygujące. I inspirujące. Wiem to od czasów licealnych, mojej fascynacji (dotąd zresztą trwającej) Mickiewiczowskimi „Dziadami”, a potem w czasach studenckich serią „Transgresje” Marii Janion. Lecz w przypadku „SIEDEM” sytuacja nie jest aż tak oczywista, jakby się to wydawało na pierwszy ogląd scenicznej rzeczywistości.
Przestrzeń Piekarni, jej postindustrialne mury, przystosowane dla alternatywnej aktywności artystycznej. Do wykorzystania obiektów poprzemysłowych na potrzeby sztuki zdążyłyśmy/liśmy już przywyknąć. Nawiązania do metody Grotowskiego też nas już nie zaskakują. Łączenie mediów: ciała, sceny, artefaktów pamięci (w tym przypadku maszyna do szycia, maszyna do pisania, spódniczki baletnic i obuwia rodem z „Jeziora Łabędziego”, itp.), filmu, muzyki i plastycznej aranżacji przestrzeni – również. Podobnie jak do scenicznej wizualizacji niematerialnych okruchów przeszłości, wobec których wspomniane powyżej porzucone resztki materii pełnią funkcję mediumiczną. Ale w „SIEDEM” sytuacja nie jest taka prosta. Działanie można odczytać jako bardzo osobisty hommage dla Krzysztofa Kieślowskiego. Ustawienie światła, waga starannego dobrania i wydobywania znaczeń z rozsądnie (i oszczędnie) rozplanowanych na scenie obiektów materialnych – kierują naszą uwagę ku „Bez końca”, „Dekalogowi” czy francuskiej tetrafilmologii. Zresztą u Wachowicz/Freta explicite pojawiają się fragmenty dokumentu „Siedem kobiet w różnym wieku”. A uważny ogląd rzeczywistości w fabułach Kieślowskiego wynika z jego wcześniejszego doświadczenia. W filmach Kieślowskiego zwracała moją uwagę wrażliwość na kobiecy sposób odbierania świata. Wystarczy wspomnieć sposób prowadzenia Juliette Binoche w „Niebieskim” czy Irène Jacob w „Podwójnym życiu Weroniki” oraz „Czerwonym”. I te nawiązania odnajduję w grze Wachowicz, docierają do mnie poprzez zmysły i konstruują feministyczne spojrzenia. Aktorka ubrana w białą halkę – dziś nieco zapomniany atrybut kobiecości (Gombrowicz by pewnie stwierdził: po co z halką, jak można bez halki?) - biel korespondująca z cielesnością w odpowiednio dobranym świetle. Twarz, ręce, stopy, prześwitujące przez biel brodawki piersi. Te elementy ubioru i ciała kierują moją pamięć ku scenie intymnej Véronique z Animatorem Marionetek w „Podwójnym życiu…” (Véronique wysypuje na pościel zawartość torebki, otwierając najpełniej swe wnętrze na kochanka). Czy Julie w „Niebieskim”, typ kobiety dojrzałej, która to po orgazmie, dość brutalnie dekonstruuje to doznanie zakochanemu w niej mężczyźnie (słowa cytowane z mej pamięci: „W czasie miłości myślałam o rzeczach nieważnych, nie mogłam zasnąć, nad ranem bolał mnie ząb, muszę wstać, idź już”). Z okazji ostatnich Zaduszek wysłuchałam, w jednej z bardziej inteligentnych rozgłośni, podcastu o umieraniu. Bohater odcinka poświęconego buddyzmowi zauważył, że orgazm jest „małą śmiercią”. Śmierć i seksualna ekstaza są postawami liminalnymi, usytuowanymi pomiędzy dwoma stanami egzystencji. W szczelinie Międzyczasu i Międzyświata. To poczucie intymnej bliskości odtrącania-ucieczki są obecne w scenicznym działaniu Moniki Wachowicz. Bliski filmom Kieślowskiego jest też aspekt metafizyczny opisywanego działania artystycznego. Autor „Dekalogu” dochodził do granicy fizyczności świata – paradoksalnie – poprzez materię, przedmioty, które otaczały filmowe bohaterki i bohaterów. Ale co jest poza tą granicą? Świat odrębny? Pamięć? Pustka? Artysta i Artystka nie odpowiadają wprost. Pewny znak nadziei w filmach może dawać muzyka Zbigniewa Preisnera, w spektaklu – buddyjski bęben (japoński – jak mnie skorygowała Monika; no dobra, na jedno wychodzi). Ale oboje nie stawiają prostych, jednoznacznie narzucanych odpowiedzi. Może po nas zostanie kartezjański Czysty Umysł? Nie jest to dalekie od buddyjskiej iluminacji. Albo od starotestamentowego Jahwe, który fascynował Kieślowskiego. W każdym razie zarówno Wachowicz/Fret, jak i Kieślowski/Piesiewicz/Preisner, zdają się nam UZMYSŁOWIĆ (sic!), że metafizyka/religia są czymś więcej niż mitem – jak zauważył to onegdaj Leszek Kołakowski. Od pewnego czasu intryguje mnie proces, w jaki 12 rodów mezopotańskich w swej peregrynacji przez subkontynent, którego etymologia wywodzi się od akadyjskiego słowa „Asu” („tam gdzie, słońce wschodzi”), przeszło od politeizmu do monoteizmu. A kult tajemniczego El przemienili w równie skrytego Jahwe o nieznanym imieniu. Z „Biblii” możemy wyczytać tylko, że JEST. Ale jakie imię Jego? Być może „Jam jest, który Jest” potrzebuje człowieka, by nadając imię go dookreślił, wyodrębnił jako osobę? Być może na tym polega dialogiczność metafizycznej relacji.
Judaizm/hellenizm – dwie rozchodzące się i zbiegające korzenie naszej kultury. Nie byłoby chrześcijaństwa bez judaizmu. Nie byłoby chrześcijaństwa bez Sokratesa, Platona, Arystotelesa. Nie byłoby oświecenia bez chrześcijaństwa. Yin i yang – paradoksy – rozchodzą się i zbiegają. Nie jesteśmy też dalecy od buddyzmu. A może zbyt pesymistycznie oceniamy naszą rzeczywistość, nasze tu i teraz? Może wkraczamy w epokę WIELKIEJ SYNTEZY, gdzie judeochrześcijaństwo, religie wschodu (oraz religie innych kręgów), agnostycyzm, filozoficzne i naukowe poznanie, zmysłowość - wchodzą z sobą w dialog, składając na powrót rozbite lustro postmoderny? Nie odpowiem na to pytanie. Nie jestem w stanie. Nie odpowiedzą pewnie na nie filmy Kieślowskiego, ani działania artystyczne Wachowicz i Freta. Ale przecież nie chodzi o to, by odpowiadać. Chodzi o to, by zadawać mądre pytania. I poszukiwać odpowiedzi, niekoniecznie zaś je dogmatycznie ogłaszać.
Krzysztof Kieślowski sięga w swych fabułach do starotestamentowego Dekalogu. Był on dla reżysera bliższe i znacznie bardziej inspirujące, niż ich katechizmowa – ocenzurowana - chrześcijańska wersja. U Moniki Wachowicz i Jarosława Freta mamy odniesienia do tradycji antycznej. Cztery żywioły odkryte przez jońskich filozofów przyrody. Aktorka wchodzi w przestrzeń gry, brnąc w wodzie kanału. Siada w jej toni i obmywa się gliną tworzenia. Z głębi egzystencji, z pramacicy Gai. Woda i Ziemia to kobieca materia wszechświata. Pojawiające w dalszej części Powietrze i Ogien – helleńskie atrybuty męskości. Nie jesteśmy jednorodni; są w nas 4. żywioły, choć w różnych proporcjach. Ale w głębszych warstwach interpretacji, wspomniane żywioły nawiązują także i do innych tradycji i kultur. Zespalanie i oddalenie wschodniej Yin i Yang. Jahwe – którego atrybuty to ogień i pneuma/powietrze – zapładniający Miriam (woda i ziemia jako materie tworzenia). Nie wydaje mi się więc, by aż tak bardzo warto było odpowiadać czy owa rzeka to Styks/Jordan/Ganges/Huang He.
O „SIEDEM” można by jeszcze pisać wiele. O balecie jako ekspresji przestrzennej, jednocześnie ograniczającej i wyzwalającej ciało. Odsyłającej poprzez ruch i materię poddaną upływowi czasu („panta rhei" Heraklita się kłania) ku stałości i trwaniu metafizyki. O baletkach i spódniczkach rodem z „Jeziora Łabędziego”. Artefaktach stroju tancerek, alegoriach ich egzystencji, wyrażonych przez mechaniczny stukot maszyny do szycia i maszyny do pisania. Taśmy filmowe oraz taśma odciskająca na papierze zecerskie znaki alfabetu – jako nici, którym Parki tkają fatum ludzi i bogów. By w końcu przerwać swą pracę w skandalu śmierci/odejścia/przejścia/(nie)istniena. W czasie spektaklu Monika pali tekst maszynopisu. W epilogu niczym Erynie/Asztarte wypala materię życia. Ale musiałabym wejść głębiej w heideggerowskie relacje między przedmiotem/materią nieożywioną a jego problematyczną poręcznością dla Dasein. Przedmiotem jako znakiem skierowania ku śmierci świadomej swego wyobcowania Egzystencji. Póki co pozostanę jednak w wodach Jordanu i pod słońcem Hellady. Zgodnie z radą apollińskiej wyroczni: „To, czego doświadczyłeś nie zdradzaj nikomu/Pozostań wewnątrz obrazu"
Zdjęcia w tle: © Kazimierz Ździebło